Dawno temu, w pewnej karczmie położonej gdzieś daleko na skraju mrocznej puszczy urzędował postawny karczmarz. Dbał on o swoją posiadłość z wielką czułością. Karczmarz ów nie był złym człowiekiem, jednak miał jedną wielką wadę – był człowiekiem porywczym.  Gdy tylko ktoś zalał mu za skórę, a o to było zdecydowanie zbyt łatwo. Wściekał się niezmiernie i zabierał się do rękoczynów. Nie wiedzieli o tym trzej młodzieńcy, którzy pewnej deszczowej nocy wpadli do izby i od progu zakrzyknęli do stojącego za kontuarem oberżysty

– Dawaj na stół piwa i mięsiwa. Karczmarzu! Czas się zabawić! – po czym odsunęli ciężką dębową ławę i przysiedli się do wielkiego, niezbyt czystego stołu. Po chwili pojawiły się na nim michy z gorącą strawą i wielkie, cynowe kufle z cieczą, która najprawdopodobniej miała przypominać piwo.

Młodzi bawili się do samego rana, co rusz wołając karczmarza o dolewki. Gdy zaczęło świtać rozweselone towarzystwo wstało  i zataczając się ruszyło do wyjścia.

– Hola, hola Panowie, a gdzież Wam tak spieszno? Rachunek trzeba wszak uiścić. – drogę zastąpił im podenerwowany szynkarz i zacisnął złowrogo pięści. Młodzieńcy spojrzeli na siebie i wybuchnęli gromkim śmiechem – odsuń się dziadu, nie zapłacimy bo nie mamy czym zapłacić – odrzekli.

Tego było za wiele. Karczmarzowi krew zagotowała się w żyłach i po kilku potężnych ciosach u jego stóp legły trzy zmasakrowane ciała. Opowieść w tym miejscu mogła by się już zakończyć, jednak rezolutny właściciel gospody nadal nie mógł pogodzić się za stratą tylu pieniędzy. Wszak apetyty chłopakom dopisywały, że  zjedli prawie połowę zgromadzonych przez niego zapasów. Co to, to nie. Tak łatwo nie wywiną się od pokrycia moich strat – pomyślał i do głowy przyszła mu iście diabelska idea.

– Karczmarzu – powiedział sam do siebie – przecież możesz wykorzystać ich mięso i sprzedać je z całkiem dobrym zyskiem. Przerażający pomysł spodobał mu się tak bardzo, że zatargał zwłoki do kuchni i przystąpił czym prędzej do jego realizacji.

Lwów na Ukrainie. Muzeum Piwa we Lwowie

Niedługo po tych wydarzeniach w progi karczmy zawitał dostojny, starszy gość wsparty o sękaty kostur. Zasiadł na drewnianym zydelku i poprosił krzątającego się po sali karczmarza o kufel orzeźwiającego piwa i coś na ząb. Ten wytarł potężne dłonie w zabrudzony fartuch i zmierzył złowrogo gościa. Wyczuwszy jednak pękatą sakiewkę uśmiechnął się i skłonił w pas, po czym udał się na zaplecze, skąd po chwili wyniósł michę parującego mięsa ułożonego na kwaszonej kapuście. Mikołaj schylił się nad miską pełną strawy i zmarszczył brwi

– Karczmarzu! – zawołał z nieskrywaną złością – Co żeś mi tu za truchło podał?! .

Karczmarz zbladł. Nie sądził że ktokolwiek wyczuje, że mięso które podaje ostatnimi dniami swoim gościom, jest ludzkie. Wyrzuty sumienia zagłuszanie pobrzękującymi srebrnikami, które otrzymywał jako zapłatę za strawę, wypłynęły na wierzch ze zdwojoną siłą  i w jego oczach pojawiły się łzy.

Mikołaj wysłuchał opowieści skruszonego mordercy. Pokiwał z dezaprobatą głową i kazał się zaprowadzić na zaplecze, gdzie gospodarz ćwiartował poturbowane ciała. Widok jaki zastał zmroził by krew niejednemu, jednak biskup nakazał wyjść oprawcy i został sam na sam z poćwiartowanymi trupami.

Po chwili drzwi od zaplecza otworzyły się szeroko i oczom zszokowanego karczmarza ukazali się żywi młodzieńcy. Ze spuszczonymi głowami poprosili o wybaczenie i obiecali, że odpracują z nawiązką straty jakie spowodowali swoją libacją na koszt oberżysty.

– Przecież oni nie żyli – karczmarz  powtarzał to zdanie kilkukrotnie ciągle nie mogąc uwierzyć, że ci sami chłopcy których ciała zmasakrował, teraz obiecują mu poprawę.

– Tak, to prawda nie żyli, zabiłeś ich gospodarzu. – rzekł biskup, który wyszedł dopiero teraz wyszedł ze spiżarni. – Jednak głodny jestem, a trupów jeść nie zamierzam, dlatego dałem Ci szansę na poprawę i ich ożywiłem. Teraz przygotuj mi danie, które zjem z apetytem.

– Natomiast Wy gagatki – skierował kostur w stronę ożywieńców

– Pamiętajcie o uczciwej zapłacie za usługi, bo po raz kolejny nie będę pochylał się nad Waszymi truchłami. – Po czym odwrócił się od zadziwionej czwórki i podreptał powolnym krokiem, ku stolikowi przy zabrudzonym oknie.

Koniec