Jeżeli nurtowała Was zagadka pochodzenia nazwy miasta Lwowa, to jedna z ukraińskich legend Wam ją wyjaśni. Jak mówią – W każdej legendzie jest ziarno prawdy, więc i w tej o powstaniu Lwowa musi być tej prawdy przynajmniej odrobina.

Legenda o nazwie miasta Lwowa


Dawno, dawno temu. W czasach gdy okoliczne wzgórza tonęły w nieprzeniknionej zieleni pierwotnej puszczy, na terenach dzisiejszego Lwowa pojawili się pierwsi osadnicy. Z lubością spojrzeli na bogactwo potężnych lasów, na płynącą błotnistym korytem rzeką i nie zastanawiając się zbyt długo, założyli pierwsze wioski.

Nie szczędząc sił  wydzierali żyzną ziemię powalając potężne tysiącletnie dęby. Stukot setek prymitywnych toporów trwał nieprzerwanie od świtu do zmierzchu zaburzając dawną ciszę. W końcu gdy opanowali już dolinę i wydawać by się mogło, że od teraz to oni są panami tych terenów, stało się coś niespodziewanego. Potężny ryk, niosący się z najwyższego wzniesienia, oznajmił przybycie bestii.

Potwór polował w nocy nie gardząc żadnym stworzeniem.  Zabijał wszystko co trafiło w zasięg jego ogromnych łap. Kły rozszarpywały mięso niczym najostrzejsze noże, a lepka, brunatna posoka wyścielała polany, gdzie raczył się zdobyczą.  Początkowo jego ofiarami padały głównie dziko żyjące zwierzęta, lecz gdy te przezornie uciekły z jego terenów łowieckich,  postanowił skosztować tych, które zamieszkiwały bliżej tych dziwnych, dwunożnych stworzeń.           

Żarłoczny Lew postrach okolicy


Ogromny lew, bo jak się okazało to on był powodem terroru, porywał kozy z zagród i rozszarpywał bydło.  Za nic miał pułapki stawiane przez osadników i omijał je z wielką łatwością. W końcu przerażeni ludzie,  do tej pory kryjący się w czterech ścianach swoich domostw, postanowili zapolować na potwora.

W bezgwiezdną noc, zachowując należytą ostrożność, zwołali radę i zasiedli wokół wielkiego ogniska. Blask płomieni tańczył delikatnie po zmęczonych twarzach ludzi, którzy co rusz zgłaszali śmiałe pomysły mające pomóc w zgładzeniu bestii.  Po wielu godzinach uradzili, że najodważniejsi i najsilniejsi młodzieńcy zostaną wyposażeni w najlepszy oręż jakim dysponują i wejdą na wzgórze w czasie dnia, gdzie lew powinien spokojnie odpoczywać po nocnych łowach w swojej jaskini.

Lew symbol miasta Lwowa

Jak uradzili, tak uczynili i za jasnego dnia, wcześniej przygotowawszy najrozmaitszą broń, drużyna składająca się z najmężniejszych chłopów wyruszyła ubić stwora. Wspinali się na wzgórze z duszą na ramieniu. Nikt nawet nie ośmielił się podnieść głosu, czy zagaić do towarzysza. Tylko kurczowo trzymając drzewce oszczepów parli na górę nasłuchując, czy czasami lew nie czai się gdzieś w pobliżu.

W końcu dotarli na szczyt i zbliżyli się do wejścia groty. Smród gnijącego mięsa i walające się zmiażdżone kości, dał im jasno do zrozumienia, że dotarli we właściwe miejsce. Najstarszy z łowców skinął głową na pozostałych i wskazał wejście do jaskini.

Mdlący zapach wdarł się im w nozdrza, gdy weszli w ciemność,  powodując utratę tchu. Chcąc przyzwyczaić się do panującego mroku zmrużyli oczy i wtedy usłyszeli mrożący krew w żyłach pomruk. Drżąc ze strachu zbili się w zwartą grupę, na tyle na ile pozwalała im ciasnota groty i wystawili oszczepy.

Wtedy go zobaczyli. Ślepia, błyszczące jak dwie smolne pochodnie, wpatrywały się w nich od dłuższego momentu. Chłopi nie zdążyli nawet krzyknąć kiedy ogromny lew w ułamku sekundy runął na nich, tak jakby nie obowiązywały go prawa grawitacji. Zwarty szyk, który miał chronić łowców, ugiął się momentalnie pod naporem bestii.

Walka ze strasznym potworem


Gdy pierwsi z szeregu zostali rozerwani ostrymi szponami potwora, w serca pozostałych śmiałków wlała się strumieniem panika. Zrozumieli, że nie ma dla nich ratunku. Chcąc uciec, tratowali siebie nawzajem, depcząc po sobie i obijając się o twarde skały. Lew w napadzie dzikiego szału chwycił silnymi szczękami kark jednego z wojów i je błyskawicznie zacisnął. Jęk nieszczęśnika zagłuszyło chrupnięcie pękających kręgów. Krzyki ustały  po kilku minutach, kiedy to ostatni ze śmiałków wyzionął ducha,  widząc przed śmiercią swoje wnętrzności wylatujące z rozprutego brzucha.

Nastały ciężkie czasy terroru. Lew zasmakowawszy w ludzkim mięsie zaczął polować na każdego, kto znalazł się w zasięgu jego terytorium. Mieszkańcy okolicznych wiosek nie widząc nadziei na poprawę sytuacji zdecydowali, że czas opuścić swoje domostwa.

Wtedy to, do małej karczmy położonej na rozdrożu przybył nieznajomy rycerz. Usiadł przy sosnowym, lepiącym się od starego tłuszczu stole i zamówił jadło. Siedział tak bezruchu nasłuchując rozmów podpitych gości, opowiadających niestworzone rzeczy o wielkim zwierzęciu, które sterroryzowało całą okolicę. Gdy stwierdził, że usłyszał już wystarczająco wstał i podszedł do karczmarza.

– Ja zabiję tego stwora. Powiedz mi jedynie, gdzie znajdę starszyznę,  co o odpowiedniej zapłacie pomówię. – Rzekł nie odrywając wzroku od podejrzliwie łypiącego na niego oberżysty. Ten podrapał się po zmierzwionej brodzie i zaśmiał się rubasznie.

– Ty sam Panie? Przeciwko temu potworowi? No cóż, skoro tak Ci spieszno na tamten świat, to czemu nie. Zaprowadzę Cię do wioski.

Rycerz zeskoczył z podpalanego ogiera na wysuszoną ziemię i rozejrzał się. Ci, co jeszcze nie zdążyli uciec obserwowali tajemniczego przybysza z podcieni swoich domostw. Nikt nie kwapił się by mu wyjść na spotkanie. Gościnność z której słynęli kiedyś mieszkańcy wioski została zduszona przez wszechogarniający strach. W końcu najstarszy członek społeczności zdobył się na odwagę i zapytał ochrypłym głosem.

– Czego chcesz przybyszu?

Wojownik podszedł powoli do starca. Spojrzał na niego przeszywającym wzrokiem i po chwili milczenia odparł.

– Zabiję bestię, jednak musicie mi pomóc przygotować się do tego pojedynku- po czym chwycił pod ramię dziadka i wszedł do budynku stojącego za nimi.

Wokół domu zgromadziła się natychmiast cała wioska podsłuchując tego, co prawiono w jego wnętrzu. Po ustaleniu ceny za łeb potwora, która okazała się niezbyt wygórowana,  rycerz nakazał, by wszystkie dziewczęta w okolicy upuściły sobie  po trzy krople krwi. Krew następnie miała trafić do solidnych rozmiarów kadzi, w której to łowca zamierzał zanurzyć swój oręż i zbroję.

Lew symbol miasta Lwowa

Mimo początkowych protestów przestraszonych dzierlatek, kadź powolutku wypełniła się szkarłatnym płynem. Przybysz tylko na to czekał. Wyciągnął ostry jak brzytwa miecz, po czym zanurzył go w lepkiej cieczy  po samą rękojeść, wypowiadając na głos nieznane nikomu inkantacje. Następnie to samo uczynił ze zbroją i tarczą. Gdy zakończył rytuał wyjaśnił nieufnie patrzącym mieszkańcom, że dzięki krwi dziewczyn i wypowiedzianym zaklęciom, jego oręż jest gotowy stawić czoło niebezpieczeństwu.

Następnego dnia wojownik wstał równo ze wstającym słońcem i wyruszył ku jaskini lwa. Tak samo jak jego poprzednicy wspinał się z mozołem po stromiźnie, jednak w przeciwieństwie do nich nie bał się celu swojej podróży. Wręcz przeciwnie, wraz ze zbliżającym się niebezpieczeństwem szedł coraz szybciej, jak by świadomość nieuniknionego starcia z potworem dodawała mu sił. W końcu trzask pękających pod jego stopami zbielałych kości ludzi i zwierząt oznajmiły, że dotarł na miejsce.  Nie wszedł jednak do pieczary. Stanął tylko przed nią i zaczął uderzać klingą miecza w żelazne umbro tarczy.

Hałas wywabił lwa z jaskini. Zbudzone zwierzę na widok samotnego rycerza rozwarło paszczę i zaryczało tak, że aż natrzęsły się okoliczne skały.  Po czym wbił ślepia w przybysza i oblizał pysk chropowatym jęzorem, jak by czując już smak jego mięsa. Pochylił wielki łeb do ziemi i ruszył delikatnie zbaczając na lewą stronę z napiętymi mięśniami, gotowymi do błyskawicznego ataku. Rycerz zrobił to samo co bestia. Pochylił się lekko, wystawił przed siebie tarczę  i wciąż wpatrując się w lwa, zaczął poruszać się w tę samą stronę co jego przeciwnik.

Mierzyli się spojrzeniami kilka dobrych sekund, aż w końcu lew zdecydował, że czas kończyć ten absurdalny taniec śmierci. Tylne łapy wbiły się w kamieniste podłoże kumulując energię i momentalnie wystrzelił na rycerza jak strzała.

Rycerz tylko na to czekał. W ostatnim momencie zrobił unik, chroniąc się tarczą przed pazurami i wykonując obrót ciął bestię w prawy bok. Lew straciwszy równowagę runął za jego plecami wznosząc tumany kurzu. Zwierzę podniosło się i potrząsnęło potężnym łbem, jak by nie dowierzając temu, co się przed momentem wydarzyło. Brocząc obficie krwią ruszyło jednak po raz kolejny  do ataku.

Tym razem lew ruszył na łowcę już nie kalkulując,  chciał po prostu powalić ofiarę swoim ciężarem i wbić się jej kłami w soczystą tętnicę. Rycerz jednak był świetnie przygotowany. Wiedział doskonale, że zarówno tarcza jak i zbroja wzmocnione starożytną magią dadzą opór szaleńczemu atakowi.

Lew nabrał rozpędu i skoczył na wojownika, a ten z całej siły pchnął mieczem w podbrzusze bestii.  Lew zawył przeraźliwie, gdy ostrze pruło jego wnętrzności i upadł na woja, zwalając go z nóg.

Ciało potwora drgało konwulsyjnie na uwięzionym pod nim rycerzu. Walka się zakończyła, równie szybko jak się zaczęła.

Na cześć tego wydarzenia górę, która była areną tej potyczki, nazwano Górą Lwa. Natomiast wioskę, która przemieniła się z biegiem czasu w prężnie prosperujące miasto,  nazwano Lwowem. A co stało się z mężnym bohaterem? Podobno  skasował obiecaną mu sumę i ruszył dalej w poszukiwaniu zleceń  na potwory 😉


Zapraszamy do naszego działu z legendami, gdzie znajdziecie więcej ciekawych historii.