Weekend w Poznania i od tego z dziećmi! Co zobaczyć, dokąd pójsć i dobrze się bawyć tak, by starczyło nam czasu

Już na samym wstępie muszę jednak napisać, że tym razem nie wyszło nam dobre zazwyczaj planowanie wypraw. Nie wzięliśmy pod uwagę jednej, zasadniczej rzeczy, zmęczenia naszych dzieci. Pobyt w Poznaniu rozpoczęliśmy od wizyty na termach maltańskich (które zdecydowanie polecam) i to właśnie był błąd.

Kilka godzin moczenia i szaleństw w wodzie, osłabiły nasze dziewczynki na tyle, że gdy trafiliśmy do hotelu padły wykończone i nie było sposobu, by zmusić je do wyjścia. Podróże z dziećmi to jednak zupełnie inny poziom planowania.

Rogalowe Muzeum Poznania

Całe szczęście, że programy serwowane przez telewizję okazały się bardziej męczące niż wizja wielokilometrowego spaceru i po niedługim odpoczynku w końcu wystartowaliśmy. Tempo lekko ślamazarne, ale nareszcie posuwaliśmy się do przodu.

Muzeum Rogalowe w Poznaniu

Nie wiem, czy pamiętacie naszą wizytę w Toruniu, gdzie odwiedziliśmy muzeum piernika. Jako że bardzo nam się tam podobało, tym razem postanowiliśmy zobaczyć, jak to jest z tymi rogalami Świętomarcińskimi, największym po pyrach przysmakiem Poznaniaków. Tak więc jak postanowiliśmy, tak uczyniliśmy i już po chwili staliśmy w kolejce przed kasą muzeum, gdzie bardzo wesoły Pan poinformował nas, że ma dla nas dwie wiadomości.

Wiadomości jak to zwykle bywa, podzieliła na dobrą i złą. Zła była taka, że niestety wszystko już jest zarezerwowane, natomiast dobra, że często rezerwacje nie dochodzą do skutku i jak poczekamy chwilkę, to może się okazać, że jednak wejdziemy.

Pamiętajcie więc nauczeni naszym doświadczeniem, nim wybierzecie się do Muzeum Rogalowego w Poznaniu, zarezerwujcie wcześniej bilet, a będziecie mieli pewność, że wejdziecie. Nam na szczęście udało się, gdyż okazało się, że 10-osobowa grupa nie dojechała i niech żałują, bo nie wiedzą, co stracili. 

Rogalowe Muzeum Poznania zwiedzanie

Na samym początku jednak miałem pewne wątpliwości czy warto było czekać. No bo ani wystaw stałych, ani sławnych eksponatów. Powciskali nas do jednego pomieszczenia, gdzie pod ścianą postawiono ławki, a naprzeciwko umiejscowiono stół i tyle. Myślę sobie — wyjdą, coś pogadają, puszczą jakiś film i tyle.

Troszkę lipa. Jednak na szczęście moje przewidywania okazały się błędne, nie co do tego, że wyszli i pogadali, bo tak faktycznie zrobili – ale pogadali w sposób rewelacyjny.

Rogalowe Muzeum Poznania pokaz wypieków słynnych rogali

Sposób przekazania informacji o rogalach był na tyle przyjazny i podany w tak ciekawy sposób, że czapki z głów. Nie sądziłem, że moje dzieciaki, a szczególnie Gosia, która zawsze pierwsza traci cierpliwość, będą w stanie wysiedzieć w spokoju przez godzinę, a tu proszę — nie dość, że był spokój, to i oczy wytrzeszczone jak pięciozłotówki i uszy nadstawione jak radary, chłonące wszystko, co muzealnicy mieli do powiedzenia. Niech, chociażby to, przekona Was, że warto odwiedzić Rogalowe Muzeum Poznania.

Zresztą nie tylko one z zainteresowaniem słuchały, ta atmosfera udzieliła się każdemu uczestnikowi w tym i mnie. Na zakończenie skosztowaliśmy  jeszcze rogala, co oczywiście było obowiązkiem każdego słuchacza  i wyruszyliśmy dalej na podbój Poznania.

Kolejne nasze kroki skierowaliśmy do Zamku Cesarskiego i ledwo co wyruszyliśmy, to okazało się, że zmęczenie powraca, brzuchy zaczynają boleć (tym razem Marysia) i czas wracać do hotelu. No cóż, po raz kolejny nie tak jak zaplanowaliśmy,  ale co zrobić.  Wracamy do łóżek.

Tęsknie patrzyłem przez okno, gdy światła ulic zaczynały rozświetlać okoliczne budynki i nie wytrzymałem. Tak być nie może, nie po to wlekliśmy się tutaj tyle kilometrów, żeby znowu leżeć w łóżku. Co to, to nie. Jako że wyciągnięcie Gosi okazało się już niemożliwe, to błagalnym wzrokiem spojrzałem w kierunku Marysi

Ostatecznie wyruszyłem na nocne zwiedzanie Poznania z Marysią, a Ewa z Gosią zostały w hotelu.

Poznań nocą zwiedzanie centrum miasta

Długo nie trzeba było czekać i po krótkiej chwili spacerowałem sobie w stronę centrum. Powiem Wam, że kocham miasta nocą. To jest zupełnie inny świat niż za dnia.

Poznań nocą spacer ulicami miasta

Poznański rynek dzięki świetnie wykonanym iluminacjom w żadnym wypadku nie ustępuje innym miastom, jest po prostu magiczny. Widać było po minie Marysi, która na moment zapomniała o zmęczeniu i z rozdziawioną buzią podziwiała otoczenie.

Szczególnie spodobały nam się fontanny, które nabrały zupełnie innego wyrazu niż za dnia. Po wrzuceniu monet do jednej z nich i zrobieniu kolejnych kilometrów czas było wracać, bo znowu odezwały się obolałe nogi Marysi i nie chcąc ich wykończyć przed kolejnym ciężkim dniem, udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.

Zamek Cesarski w Poznaniu i pachnąca pączkarnia

Za budzik standardowo robią nasze dzieciaki, które jak zwykle obudziły się kilka minut po 06:00. Widać było, że wyspały się znakomicie, więc długo nie marudziliśmy i coś przed godziną 07:00 maszerowaliśmy już dziarskim krokiem w stronę Zamku Cesarskiego.

Zamek jak zamek, prawdę mówiąc nie zachwycił mnie. Niby taki  monumentalny, jednak było widać, że robiony w nieodległych nam czasach i  taki bez wyrazu i historii. Dlatego pospacerowaliśmy jedynie po okolicznych terenach zielonych i udaliśmy się w stronę Starego Browaru, gdzie skusiły nas zapachem pączkarnie. 

Zaopatrzeni w porządną dawkę węglowodanów podreptaliśmy jeszcze troszkę po okolicy, która jest naprawdę świetnie zrobiona i warta zobaczenia. Jednak zaczęła zbliżać się godzina 12.00, więc udaliśmy się powrotem na rynek, by zobaczyć walczące z sobą poznańskie koziołki.

Koziołek symbol Poznania

W zasadzie od samego początku dzieciaki najbardziej czekały właśnie na tę chwilę. Bo przecież gdzieś tam na wieży ratuszowej będą się trykać koziołki. Nie wydaje mi się, by mistrz ślusarski Bartłomiej Wolf, który w XVI wieku otrzymał zlecenie wykonania mechanizmu zegara, mógł przewidzieć jaką popularność zdobędą te dwa rogacze.

Fajny to widok, gdy tysiące ludzi gromadzi się już na pół godziny przed 12:00 i spogląda na wieżę, w oczekiwaniu, że może wyjdą wcześniej. Nic z tego, wychodzą dokładnie o ustalonej porze i przy dźwięku hejnału zaczynają „walkę”, która trwa przez kilka minut, a potem spektakl się skończył, ludzie rozchodzą się, a my ruszamy dalej.

Brama Poznania ICHOT

Kolejnym punktem wycieczki i w zasadzie ostatnim, jaki mieliśmy zaplanowane, miało być Nowoczesne Centrum Interpretacji Dziedzictwa — Brama Poznania ICHOT. Jednak po raz kolejny wyszedł nasz wyjątkowy brak przygotowania i okazało się, że nie wejdziemy, bo wszystkie miejsca zostały już zarezerwowane.

Odpoczynek przy fontannie

No ale skoro już tu dojechaliśmy, to nic straconego — wystarczyło przejść przez kładkę i znaleźliśmy się praktycznie w najstarszej części Poznania, na wyspie katedralnej. Zastanawiacie się pewnie skąd taka nazwa, otóż zaskoczę Was, nazwa pochodzi od katedry poznańskiej, która właśnie tutaj została wybudowana i to właśnie tam postanowiliśmy zakończyć nasze przygody w Poznaniu.

Katedra w Poznaniu jest jednym z najstarszych kościołów w Polsce i najstarszą katedrą w kraju (wybudowano ją w 968 roku).

Katedra Poznańska

To właśnie tutaj znajdują się groby pierwszych władców Polski, które za niewielką opłatą można obejrzeć w podziemiach katedralnych. Ogólnie nie lubię zabytków sakralnych, bo są bardzo podobne do siebie, lecz nie żałuję spędzonego tutaj czasu.

Katedra w Poznaniu

Co ciekawe katedra podczas działań wojennych była praktycznie w 80% zniszczona i odbudowano ją dopiero w roku 1956, lecz zrobiono to w tak profesjonalny sposób, że robi niesamowite wrażenie i „czuć” historię zaklętą w murach.

Tak więc dobrnęliśmy do końca, lecz nie żegnamy się definitywnie z Poznaniem, zbyt dużo ciekawych miejsc pozostało jeszcze nie odkrytych, a że mamy do tego wspaniałego miasta całkiem blisko, raptem 3 godziny drogi, to na pewno tam jeszcze podjedziemy.

Tym razem zarezerwujemy jednak bilety przez Internet lub telefonicznie, by nie stać w kolejkach jak te ostatnie gapy i czekać na zbawienie. Podsumowując – miasto jest rewelacyjne, nie sposób w nim się nudzić i każdemu gorąco polecam. Zwiedzajcie i odkrywajcie własne szlaki.

Zapytałem się dzieci, jaką legendę mam dzisiaj Wam opisać i jednogłośnie podjęły decyzję, że tylko i wyłącznie o koziołkach. Dla tych, co jednak wolą coś mroczniejszego, a jeszcze nie czytali, zapraszam na historię Ludgardy i Przemysła I, którą opisałem wcześniej.

LEGENDA O POZNAŃSKICH KOZIOŁKACH

My przenosimy się do roku 1551, kiedy to w  nowo odbudowanym ratuszu po raz pierwszy miał zabić piękny zegar wykonany przez mistrza ślusarskiego Bartłomieja Wolfa.
Jako że miasto w tamtym okresie było wyjątkowo bogate, to nikogo nie dziwił fakt, że na tę okoliczność zaplanowano huczne uroczystości. Do miasta zaczęli zjeżdżać światowej sławy muzycy, kuglarze. Ulicami miasta płynęły dźwięki wydobywane z instrumentów muzycznych, a nosy mieszkańców drażnione były zapachami przygotowywanych uczt.
Jeden z wystawnych obiadów przygotowywał właśnie mistrz zatrudniony w ratuszu. Jako że na przyjęciu miało stawić się wielu gości to i pracy było co niemiara. Każdy krzątał się po kuchni niczym pracowita mrówka. Jednym z głównych dań, jakie miało pojawić się na stole, miał być pieczony udziec z łani.
Ten, kto kiedyś przyrządzał dziczyznę, wie, że najważniejsza jest cierpliwość podczas obracania mięsa nad paleniskiem i ciągłe polewanie jej tłuszczem. Do tego zadania mistrz wyznaczył swojego pomocnika, Pietrka. Po czym udał się doglądać innych prac.
Pietrek był dobrym uczniem i zazwyczaj sumiennie wykonywał swoje zadania, jednak atmosfera zabawy dobiegająca zza okna, skusiła młodego chłopaka i po chwili z rozdziawionymi ustami obserwował kolorowe ulice. Gdy jego nos wyczuł zapach spalenizny, natychmiast zrozumiał swój błąd. Mięso było zmarnowane. Przerażony chłopak nie chcąc przyznać się do zaniedbania obowiązków, wybiegł na pobliską łąkę, skąd porwał dwa pasące się koziołki.
Przyprowadził je do kuchni i już przykładał naostrzony nóż do ich gardeł, gdy te w mgnieniu oka wyrwały się kuchcikowi i uciekły na gzyms ratuszowej wieży. Tam na oczach zgromadzonych mieszczan zaczęły walkę na rogi. Widok ten tak rozbawił publiczność, że burmistrz natychmiast nakazał wykonanie mechanizmu, który każdego dnia miał imitować walkę koziołków, co też Wolf skwapliwie uczynił.
Co do Piotrka to nie ominęła go bura od mistrza kucharskiego, ale poważniejszych konsekwencji nie było. Koziołki zaś zwrócone zostały prawowitej właścicielce i dalej mogły cieszyć się soczystą trawą na pobliskich łąkach.