Ostatnio opowiadałam wam o La Fortunie i jej atrakcjach. Teraz będzie o kilku innych fajnych miejscach, które można zobaczyć w okolicy.

Uwielbiam wulkany, uważam, że są fascynujące. Kiedy planowaliśmy naszą wyprawę do Kostaryki, moją największą ekscytację wzbudzały 3 punkty: Park Narodowy Rincon de la Vieja (będzie o nim później), Park Narodowy Wulkanu Arenal oraz Park Narodowy Wulkanu Tenorio. Bazą wypadową do dwóch ostatnich jest właśnie La Fortuna.

Atrakcje wokół La Fortuna w Kostaryce

Park Narodowy Wulkanu Arenal

Park Narodowy Wulkanu Arenal jest częścią Obszaru Chronionego Arenal, liczącego 204 tyś. ha. Do Parku należą tereny położone najbliżej Arenal, najmłodszego i najaktywniejszego wulkanu w Kostaryce, oraz dużo mniejszego i wygasłego już El Chato. Park można zwiedzać na własną rękę – bilet wstępu kosztuje $15 – ale ponieważ my nie wynajmowaliśmy auta, postanowiliśmy wykupić wycieczkę przez nasz hostel, La Fortuna Backpackers Resort.

galeria-fotografii

Na mieście można spotkać się z kilkoma wariantami tej wycieczki, pod różnymi nazwami i w różnych cenach. Ta oferowana przez nasz hostel, miała w programie wszystko to, co chcieliśmy: wizytę w obserwatorium wulkanologicznym i muzeum, punkt widokowy, trekking przez las deszczowy, wiszące mosty, wodospad Danta, trekking po słynnym Szlaku 1968, który prowadzi wzdłuż zastygłej lawy z ostatniego dużego wybuchu El Arenal w 1968 roku, a na zakończenie długiego dnia, relaksująca kąpiel w gorących źródłach. Plus oczywiście jedzenie i przewodnik, którego teraz, po nauczce z Bogarin Trail, koniecznie chcieliśmy.

Powiem tak: nie była to najgorsza wycieczka mojego życia, ale była największym rozczarowaniem całego naszego pobytu w Kostaryce. Obserwatorium i muzeum wypadły z programu bez słowa wyjaśnienia, z punktu widokowego niewiele było widać przez mgłę a trekking przez las deszczowy okazał się obejściem ogrodu przy w/w obserwatorium. Zobaczyliśmy tam małego, ale bardzo jadowitego węża, oraz żabę.

 Żaba z kostarykańskiej dżungli
Żaba z kostarykańskiej dżungli.

Z wyczekiwanego przeze mnie Szlaku 1968 też nic nie wyszło. Nasz przewodnik zabrał nas na dość trudną, nieoznakowaną trasę, która potem okazała się być dla… quadów. Ostatecznie dotarliśmy do zastygłej lawy, obecnie pod postacią czarnych kamieni, ale był to potok z 2010 roku, a nie z erupcji 1968. Gdy zapytałam przewodnika, dlaczego nie realizujemy programu, odparł, że „on nie ma nic nakazane i zabiera turystów tam gdzie ma ochotę, a lawa to lawa, więc co za różnica którym szlakiem pójdziemy?”

Gorące źródła Mini-Tabacon (Tabaconcito)

Na koniec dnia mieliśmy się wymoczyć w gorących źródłach. Był to jeden z głównych powodów dla których zdecydowaliśmy się na wycieczkę, bo wejściówki do najpopularniejszych kompleksów są bardzo drogie. Myśleliśmy, że biura podróży mają uzgodnione jakieś zniżki dla grup czy coś w tym stylu. Nic z tych rzeczy… zostaliśmy zabrani nad rzekę Tabacon !

Otóż do Rio Tabacon wybijają gorące źródła. Część z nich stanowi teraz część luksusowego resortu, ale część jest ogólnodostępna i w 100% darmowa. Nie ma tam żadnej infrastruktury, przebieramy się w lesie, zostawiamy swoje rzeczy na brzegu i wskakujemy do cieplutkiej rzeki. Czytaliśmy o tym przed wyjazdem i planowaliśmy tam iść – jest to bardzo popularne miejsce wśród miejscowych i backpackerów o ograniczonym budżecie. Dlatego z jednej strony cieszyliśmy się, że tu dotarliśmy, a z drugiej czuliśmy wielki niesmak, że zapłaciliśmy niemałe pieniądze po to, by korzystać z darmowej atrakcji.

Tak więc moje rady dla Was:

  • w La Fortuna kupujcie wycieczki bezpośrednio w biurach, nie przez pośredników;
  • upewnijcie się ze 3 razy, że przewodnik musi zrealizować uzgodniony program;
  • jeśli macie w programie gorące źródła, dopytajcie o które dokładnie chodzi;
  • wystrzegajcie się hostelu La Fortuna Backpackers Resort.

Wodospad Danta

Oczywiście nie jest tak, że cała wycieczka była kompletną katastrofą. Na plus zaliczę przejście przez mosty wiszące i kąpiel u podnóża wodospadu Danta. Nie ma tam żadnych przebieralni, ale też nie było nikogo oprócz naszej grupy, więc przebieraliśmy się w stroje kąpielowe – a potem z powrotem w suche ciuchy – skacząc po trawie i kamieniach i osłaniając się ręcznikami, jak za dzieciaka.

Czuliśmy się, jak byśmy byli sami w dżungli i przeżywali coś autentycznego. Wyglądaliśmy też tapirów – danta to po hiszpańsku tapir – ale bez powodzenia. Pewnie było za dużo głośnego śmiechu. Poza tym do programu wycieczki dodano jeden punkt.

Cacique guaro, czyli narodowy trunek Kostaryki

Zupełnie nieplanowanym, ale bardzo rozrywkowym punktem programu okazał się interaktywny pokaz wyciskania syropu z trzciny cukrowej, połączony z degustacją cacique guaro – mocnego (ok. 30%) alkoholu na bazie w/w syropu, który jest narodowym trunkiem Kostaryki.

Jest on określany po hiszpańsku „aguardiente”, co można przetłumaczyć jako „paląca woda”. Ta nazwa doskonale oddaje doznania po jego wypiciu, zwłaszcza w postaci shotów, którymi zostaliśmy uraczeni. Mogłabym przysiąc, że to żywy ogień spływał mi przełykiem do żołądka. 😀 Ticos zwykle piją guaro rozcieńczone sokami owocami lub fresco (napój gazowany), i wcale im się nie dziwię. ?

Jaskinie Venado

Tak jak mnie fascynują wulkany, tak mój partner jest wielkim fanem jaskiń. W planie naszej wyprawy nie mogło więc zabraknąć Cavernas del Venado. Te wapienne jaskinie są położone ok 40 km – jakąś godzinę jazdy autem – od La Fortuny i zostały odkryte dopiero w 1945 roku. Długość przebadanych do tej pory korytarzy to 2700 m.

Zakochaliśmy się w tych jaskiniach. Dość niespodziewanie okazały się największą atrakcją naszej wyprawy. Nie jest to jednak miejsce dla osób cierpiących na klaustrofobię. Odradzałabym je też osobom, które boją się ciemności, pająków i nietoperzy.

Bilet wstępu kosztuje $28/os. i obejmuje przewodnika – do jaskini absolutnie nie wolno wchodzić samemu – oraz ekwipunek: hełmy z czołówkami oraz kalosze. Należy wziąć też z sobą ubranie na zmianę i ręcznik. Gwarantuję, że się zmoczycie, spocicie i ubrudzicie. Na szczęście przy kasie biletowej są prysznice i przebieralnie.

Jak wygląda zwiedzanie? Najpierw Wasz przewodnik dobierze wam hełmy z latarkami oraz, jeśli chcecie, kalosze. Ja skorzystałam, Raoul poszedł w swoich trekkingowych sandałach. Następnie schodzi się w dół wzgórza, do strumienia, który wypływa z szerokiego wejścia do jaskini. Wchodzimy. Pierwszy krok i woda do połowy łydki, buty mokre. Nasz przewodnik pokazuje nam kilka ogromnych pająków wodnych na ścianach zaraz przy wejściu. Idziemy dalej, po kilkunastu metrach robi się ciemno i trzeba włączyć czołówki. Widzimy pierwsze nietoperze śpiące nad naszymi głowami. W jaskiniach nie ma żadnych lamp, Wasze latarki będą jedynym źródłem światła. Nie ma tam też żadnych ścieżek ani oznaczeń. Będziemy więc przeciskać się między formacjami skalnymi.

Zaczynamy od Kanału Rodnego – bardzo wąskiego, mokrego i na szczęście krótkiego korytarza, przez który trzeba się przecisnąć na leżąco. Ja nie miałam większych problemów ale mój znacznie wyższy i potężniejszy partner musiał się sporo namęczyć. 😀 Zaraz potem trzeba się wspiąć w górę skalnej ściany, by potem ześlizgnąć na tyłku w dół do kolejnej komory… i tak przez następną godzinę- półtorej. Przechodząc z jednej komory do następnej, a to wdrapywaliśmy się na skały, a to ześlizgiwaliśmy w dół. Raz brodziliśmy po kolana w wodzie, a raz pokonywaliśmy korytarz na czworakach, w wodzie sięgającej ramion. Dawno się tak świetnie nie bawiłam.

To jednak nie wszystko. W kolejnych komorach będziecie mieli okazję oglądać formacje skalne: stalaktyty, stalagmity, stalagnaty (jeden z nich ma kształt owocu papai i taką też nazwę nosi komora, gdzie się znajduje), podziemne jeziora i wodospad, a także tarasy trawertynowe, trochę podobne do tych w tureckim Pamukkale, tylko pod ziemią i w totalnej ciemności.

Zobaczyliśmy również skamieliny z czasów dinozaurów oraz lokalną faunę przystosowaną do życia bez światła. Oprócz wspomnianych pająków i  nietoperzy – podobno jaskinie są zamieszkane aż przez 4 ich gatunki – widzieliśmy też kraby, żaby i tak dziwne owady, że nawet nie umiem ich opisać.

Jadąc do jaskiń nie bardzo wiedzieliśmy czego się spodziewać, nie wzięliśmy więc ze sobą telefonów, bojąc się je uszkodzić. Dlatego nie mamy żadnych zdjęć, czego bardzo żałuję, zwłaszcza, że droga do jaskiń jest malownicza i widzieliśmy po drodze piękne tukany. Niemniej jednak brak elektroniki pozwolił nam się totalnie wyluzować i cieszyć chwilą, skupiając się na samych doznaniach, a nie ich dokumentowaniu.

Termales Los Laureles – lokalne gorące źródła

Jak wspominałam wcześniej, w pobliżu La Fortuny znajduje się kilkanaście kompleksów, gdzie można się wymoczyć w wulkanicznych gorących źródłach, powstałych na skutek erupcji w 1968. Obfitują one w różne minerały i mają właściwości pro-zdrowotne. Na własnej skórze potwierdziłam, że ich woda faktycznie bardzo pomaga się zrelaksować i zregenerować mięśnie po wysiłku fizycznym.

Gorące źródła w La Fortunie to tak naprawdę parki wodne z basenami, zjeżdżalniami, wodospadami, barami, restauracjami itd., korzystające przynajmniej w części z wód geotermalnych wulkanu Arenal. Jedne specjalizują się w zapewnieniu romantycznej, intymnej atmosfery zakochanym parom, inne zapraszają rodziny z dziećmi, jeszcze inne  – singlów lubiących poszaleć. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Niestety większość z tych ośrodków jest droga. Ceny jednodniowej wejściówki dla jednego dorosłego do Tabacon Thermal Resort & Spa – podobno najlepszego, a na pewno najbardziej luksusowego ośrodka, należącego do 5* hotelu, zaczynają się od $70, i to poza sezonem. Ceny do najpopularniejszych „budżetowych” opcji, takich jak Baldi czy Ecotermales zaczynają się od $40/os.

Ośrodek Termales Los Laureles
Ośrodek Termales Los Laureles.

Na szczęście jest też kilka opcji dla osób, które nie potrzebują wielkich luksusów i nie chcą wydać majątku. My zdecydowaliśmy się odwiedzić Termales Los Laureles. Słyszeliśmy, że jest to ulubione miejsce localsów, nie jest drogo (bilet wstępu dla obcokrajowców kosztuje $12), a za to autentycznie i bezpretensjonalnie. Rzeczywiście, spędziliśmy tam fantastyczne popołudnie.

Na terenie ośrodka są szatnie i prysznice. Nie mogliśmy tylko  nigdzie znaleźć zamykanych szafek, więc nosiliśmy plecak z sobą, tak jak zdecydowana większość odwiedzających. Na miejscu jest restauracja, ale większość gości robi użytek z porozstawianych wszędzie zadaszonych stołów i przynosi swoje jedzenie i picie, urządzając rodzinne pikniki. Los Laureles ma kilka basenów, zarówno podgrzewanych, do zabawy, jak i zwykłych, do pływania, a także kilka zjeżdżalni. Tych ostatnich nie polecam, trochę się na nich poobijaliśmy.

Same geotermalne źródła znajdują się z tyłu kompleksu. Są stylizowane na strumień, podzielony na różne poziomy, z których każdy ma inną temperaturę. Jego boki są obsadzone krzewami i kwiatami, więc relaksując się w wodzie można podziwiać latające wszędzie kolibry i inne kolorowe ptaki. „Strumień” kończy się naturalnym, ciepłym basenem. Ogólnie jest czysto, zielono i bardzo przyjemnie. Nie ma też wielkich tłumów, przynajmniej w tygodniu w godzinach pracy. Polecam.

Rio Celeste czyli Park Narodowy Wulkanu Tenorio

Czytając o atrakcjach Kostaryki na pewno traficie na wzmianki o Rio Celeste, czyli w tłumaczeniu na polski, Jasnoniebieskiej Rzece. Płynie ona przez założony w 1995 roku Park Narodowy Wulkanu Tenorio. Mimo, że Park ma już 25 lat, turyści zaczęli tam walić drzwiami i oknami zaledwie jakieś 2-3 lata temu, gdy zdjęcia obłędnie błękitnej wody na tle soczystej zieleni zaczęły zdobywać popularność na instagramie. Teraz Rio Celeste jest jednym z miejsc, gdzie wypada się pokazać, jeśli chce się być influencerem. Na szczęście Ticos poszli po rozum do głowy i narzucili dzienny limit odwiedzających, by nie dać zadeptać tego pięknego miejsca.

Rio Celeste w okolicach La Fortuna w Kostaryce.
Rio Celeste w okolicach La Fortuna w Kostaryce.

Ja byłam po prostu ciekawa czy ta woda naprawdę jest taka niebieska. 😀 Może to wszystko tylko filtry i Photoshop? Zapisując się na wycieczkę miałam ogromne oczekiwania jeśli chodzi o piękne widoki, ale niewiele poza tym. Tymczasem dzień spędzony nad Rio Celeste okazał się jednym z najfajniejszych – powiedziałabym, że w Top 3 – przeżyć w Kostaryce. Jestem absolutnie oczarowana tym cudownym miejscem.

Szlak ma 6 km, z czego my przeszliśmy 5, i prowadzi najpierw przez las deszczowy, a potem przez las mglisty. Droga do wodospadu Catarata Rio Celeste jest szeroka, równa i w miarę płaska, ale schody prowadzące do niego są dość strome i liczą 250 stopni. Na odcinku między wodospadem a Borbollones (miejsce, gdzie do rzeki przenika spod powierzchni siarka, tworząc bąbelki na wodzie. Wygląda to tak, jakby rzeka się w tym jednym miejscu gotowała) ścieżka robi się węższa i bardziej wyboista.

Trzeba uważać na kamienie, korzenie i błoto, jest też kilka stromych podejść, ogólnie jednak cała trasa jest łatwa. Radziłabym jednak ubrać buty trekkingowe – żadnych klapek czy obcasów – i koniecznie wziąć płaszcz przeciwdeszczowy. Jest ciepło, ok. 25-28 stopni, ale bardzo często pada, również w sezonie suchym. Deszcz dopadł i nas.

Teren przez który wiedzie szlak jest przepiękny. Soczysta zieleń, drzewa porośnięta mchem, rośliny o fantastycznych kształtach, kwiaty, punkt widokowy na zasnutą mgłą dżunglę, błękitna woda i do tego ogromne bogactwo zwierząt. W ciągu zaledwie 3 godzin udało się nam wypatrzyć 2 różne gatunki tukana, jaszczurkę nadrzewną, 2 ostronosy (coati), stado małp, ropuchę i żółwia rzecznego.

Ropucha z lasów w okolicach Rio Celeste.
Ropucha z lasów w okolicach Rio Celeste.

Na skraju parku zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy Arbol de la Paz – olbrzymim drzewem liczącym sobie ponad 600 lat. Byłam w Sequoia National Park w USA i widziałam największe drzewa świata, ale mimo wszystko ten olbrzym wywarł na mnie wrażenie.

Na sam koniec, już poza parkiem, zrobiliśmy jeszcze jeden przystanek na farmie, aby chętni mogli popływać sobie w Rio Celeste (na terenie parku jest to zakazane). Większość naszej grupy, łącznie z przewodnikiem, skorzystała, i świetnie się bawiliśmy. Pozostali albo kibicowali nam z brzegu, albo wygrzewali się w tym czasie na hamakach.


Zaczęłam ten post opisem fatalnej wycieczki, więc zakończę go rekomendacją lokalnego biura, które spisało się na medal. Gorąco polecam 7Tours, z którymi wybraliśmy się do PN Tenorio. W czasie naszych odwiedzin część szlaku była zamknięta z powodu remontu. Trasa kończyła się przy Borbollones, dojście do mostów i Los Teñideros (gdzie rzeka nabiera błękitnego koloru) było niemożliwe.

7Tours było jedynym biurem podróży w całej La Fortunie (no może nie całej, ale wśród 10 innych biur, które sprawdziliśmy), które nie tylko uczciwie informowało o tym klientów, ale nawet oferowało zniżki. Poza tym byli punktualni, trzymali się programu i dali nam naprawdę fajnego przewodnika z ogromną wiedzą. Wcześniej byliśmy z nimi w Jaskiniach Venado i również byliśmy mega zadowoleni z obsługi.

Na tym zakończę opowieść o La Fortunie. Następnym razem opowiem Wam o Monteverde.

Do zobaczenia!


Inne artykuły z Kostaryki

Kostaryka pierwszy kontakt
Tortuguero na karaibskim wybrzeżu
La Fortuna – Najpopularniejsze miejsce w Kostaryce


Zdjęcia z okolic La Fortuna w Kostaryce